Jednym z niezliczonych uroków pracy w przedszkolu jest obcowanie ze specyficzną, swoistą dziecięcą mową. Niejednokrotnie rozważałam stworzenie słownika czy raczej zbioru przedszkolnych powiedzonek. Taka pozycja śmiało mogłaby zastąpić pudełko lodów, mleczną czekoladę bądź dobrą komedię, gdy dzień zdaje się mieć względem nas zupełnie nieprzychylne plany. Jak się bowiem nie uśmiechnąć, gdy słyszy się taki tekst: „Wzionę tamtą miotłę, bo chciałem to zmiotnąć”. Logicznie rzecz ujmując wszystko jest tu jak należy. Wzionę od wziąć, zmiotnę od miotła. Podobnie jest w sytuacji, gdy dzieci „w zoo widziały lewa”, „w domu mają piesa”, a „na śniegu robiły orzeła”. Takich neologizmów rzecz jasna, jest dużo więcej. Z pewnością każdy dorosły, towarzyszący swemu podopiecznemu, mógłby sporządzić swój wielostronicowy zapis dziecięcej twórczości słownej. Do moich ulubionych sformułowań należą: „Dzisiaj tata mnie odebra”, „on się wpychnął” i mój osobisty top topów „znalaznąłem”. Brzmi zabawnie, ale jeśli przyjrzymy się tym tworom od strony słowotwórczej, to tak jak wyżej wspomniałam, da się to wszystko wyjaśnić. Dzieci dokonują deklinacji i koniugacji wypowiadanych słów bazując na zasłyszanym i doskonale utrwalonym rdzeniu. Rdzeń ten stanowi podstawowe znaczenie wyrazu i znajduje się w jego wyrazach pokrewnych. Można zatem dostrzec logikę w tworzeniu rodziny wyrazów przez najmłodszych. Brakuje tylko zaznajomienia z zasadami słowotwórstwa.
Inną grupę tej kreatywnej sztuki słowa stanowią swego rodzaju skrótowce. I tak warsztat samochodowy, w którym jakby nie było, naprawia się auta to „naprawnik”, a pani Małgosia, której los wzrostu poskąpił to „pani Małagosia”. Jakie to jest proste. I po co to wszystko komplikować. Niestety język polski jest dość kłopotliwy. Rządzi się swoimi prawami. A z zasadami się nie dyskutuje. Nierzadko my dorośli popełniamy multum błędów. Wynika to prawdopodobnie z pośpiechu i przyzwyczajenia. W myśl powiedzenia, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, tak i błędy wypowiedziane wiele razy przestają drażnić ucho. Czy aby na pewno? Czy „poszłem” wyartykułowane po raz setny brzmi dobrze?
Czy zatem my dorośli możemy zrobić coś, by tę „przedszkolczyznę” przekuć na słowa mające swe odzwierciedlenie w słowniku języka polskiego? Otóż możemy a nawet powinniśmy. Dzieci są świetnymi obserwatorami. Wzorowanie się na dorosłych jest naturalną koleją rzeczy. Najprostszym zatem sposobem jest prawidłowe używanie języka przez nas. Włączajmy i wyłączajmy telewizor, mówmy poszłam i poszedłem, ale przede wszystkim dużo rozmawiajmy z naszymi pociechami. Zwracajmy się do nich bez zbędnego zdrabniania i zmiękczania.
W tym momencie szczerze się do siebie uśmiecham. Wszak kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem. Daleko mi do profesora Miodka. Doskonale zdaję sobie sprawę z własnych językowych niedoskonałości. Wielokrotnie staję w obliczu słownej pustki w głowie a wypowiedziane słowa słyszę dopiero w momencie ich artykułowania. Wtedy też zastanawiam się, czy ja naprawę to powiedziałam. Dlatego też nie zamierzam nikogo pouczać, nikomu zwracać uwagi. Celem tego tekstu jest podkreślenie istoty czasu poświęconego dzieciom. Rozmowa, czytanie bajek i baśni, zabawa, gotowanie, majsterkowanie, etc. mają niebotyczny wpływ nie tylko na udoskonalenie umiejętności językowych, lecz na wszechstronny rozwój małego człowieka. Bądźmy zatem z dziećmi i dla dzieci, tak często jak tylko się da. Efekty naszego zaangażowania na pewno szybko pozytywnie nas zaskoczą.
Autor: mgr Paulina Paliwoda
Bibliografia:
- Bąk, Gramatyka języka polskiego, Warszawa 2016
- Sobol, Słownik języka polskiego, Warszawa 2017